czwartek, 22 września 2016

Luminaty 2016 - relacja

AUTORKI: Vrede i Eliza



Luminaty to warsztaty rzemiosła magicznego tworzone przez Mojmirę i Driadę. Nie są ściśle powiązane z żadną konkretną ścieżką magiczną czy pogańską, łącząc jednocześnie wszystkie ścieżki, którymi podążają ich uczestnicy.

Założeniem stojącym za organizacją Luminatów było i jest tworzenie miejsca oraz czasowej przestrzeni dla spotkania ludzi, którzy w atmosferze wzajemnego szacunku i w miejscu położonym poza rozpędzonym światem, pragną wspólnie pracować z energią, wymieniać się wiedzą i doświadczeniem, celebrować przemiany w przyrodzie, a przy tym wszystkim wspaniale się bawić.

Tematem przewodnim Luminatów w tym roku była „Magia pogańskich rytuałów”.
W ciągu 5 dni trwania warsztatów mieliśmy okazję zapoznać się z teorią oraz przeżyć rytuały z 4 różnych ścieżek (Wicca, Asatru, Rodzima Wiara oraz Magia Chaosu). Sięgnąć do dwóch działów magii naturalnej (drzewa, kadzidła), zapoznać się z metodologią pathworkingów, a także popracować z tematem transu.
Podobnie jak w zeszłym roku, plan warsztatów został  stworzony w taki sposób, by poszczególne warsztaty/wykłady były ze sobą powiązane i stanowiły przygotowanie do wieczornych bądź popołudniowych rytuałów.
Tegoroczne Luminaty trwały aż 5 pięknych i długich dni, było więc dużo czasu na relaks, integrację i wysypianie się po nocnych szaleństwach wokół ogniska.


Magiczny tydzień.
Związanie się z ludźmi, powstające przyjaźnie, wzmocnienie relacji, magia odczuwalna każdą komórką ciała.
Intensywne przeżycia duchowe, emocjonalne, psychiczne i społeczne.
Zmienianie rzeczywistości niemal namacalnie, niemal od razu, niemal błyskawicznie.


Luminaty zarówno w tym, jak i zeszłym roku odbyły się w miejscu cudownym i bardzo magicznym. Mowa tu o Farmie Martynika w Jaroszówce (obok Legnicy). Gospodarstwo prowadzi fantastyczna para serdecznych ludzi, kochających naturę i sztukę. Farma jest duża, znajduje się tu i pracownia ceramiczna i salka muzyczna. Jest też wielka stodoła do tańca. Pokoje gościnne ozdobione są pogańskimi symbolami. Poza tym - łąki, lasy, sad. Świetne miejsce na ognisko, sztuczny staw oraz plaża. Niejeden i niejedna wskoczyli do tego stawu radośnie i bez zbędnej odzieży!
Właściciele farmy, Marta i Matek, potrafią wykarmić stado głodnych pogan wegetariańskim jedzeniem! Furorę zrobiła pizza oraz smalec - tak, wegetariański! Poza tym robią fantastyczne wina i wiedzą, jak się bawić. Są częścią naszego pogańskiego stada.


Wtorek - Wieczór integracyjny
Luminaty rozpoczęły się we wtorek wieczorem, przy ognisku. Zaczęliśmy od rozmowy integracyjnej na temat magii imienia oraz naszych własnych imion, zarówno tych nadanych nam przez rodziców, jak i tych, które wybraliśmy sobie sami. Co znaczą nasze imiona i pogańskie ksywki? Dlaczego je nam nadano, dlaczego wybraliśmy akurat takie? Jaki miały i mają na nas wpływ? Wyszła z tego bardzo interesująca i długa dyskusja, a my dowiedzieliśmy się wiele o sobie nawzajem. Następnie płynnie przeszliśmy już w tryb imprezowy. Bardzo pomogło w tym wino domowej roboty i muzyka przy ognisku.


Przyjazd we wtorek do magicznego miejsca niedaleko Wrocławia – Farma Martynika w Jaroszówce. Spotkanie ze wszystkimi, powroty, natychmiastowe wzmocnienie relacji, poznanie nowych osób, wzmocnienie przyjaźni i wzmocnienie miłości. Początek intensywnej nauki trwającej aż do niedzieli, a zarazem początek trwającej tyle samo czasu imprezy.


Środa – Dzień Wiccański
Po pysznym śniadaniu rozsiedliśmy się w słońcu, w naszym miejscu ogniskowym. Mojmira i Driada rozwiały kilka mitów na temat Wicca. Było dużo śmiechu i radości, zwłaszcza przy tematach dotyczących nagości i seksu. Chociaż poważnych refleksji dotyczących energii seksualnej również nie zabrakło. Później dziewczyny omówiły pathworking i przeszliśmy do części praktycznej, czyli medytacji prowadzonej przez Mojmirę. Pathworking prowadzony był w stodole, gdzie każdy wygodnie ułożył się na karimacie. Mojmira rozpaliła kadzidło, w tle rozległy się rytmiczne głosy grzechotki i bębna. Było tak… rozkosznie, spokojnie i bezpiecznie. Tak łatwo było podążać za głosem prowadzącej i wyruszyć w podróż. Niektórym za łatwo, bo przysnęli.
Do kolejnych warsztatów mieliśmy sporo czasu, więc ludzie albo opalali się i zażywali kąpieli, albo w zacisznej i chłodnej pracowni ceramicznej tworzyli kadzielnice. Pod okiem Marty formowaliśmy glinę według własnego uznania i potrzeb, korzystając jednak z nieocenionych rad i trików. Modne było korzystanie z liści różnych roślin, w celu stworzenia ozdobnych wzorów na kadzielnicach.
Tak zleciał nam czas do warsztatów o kadzidłach, prowadzonych przez Aleksję. Prowadząca zszokowała wszystkich ilością materiałów, które ze sobą przywiozła. Było tam dosłownie wszystko! Od samodzielnie przez nią zbieranych i suszonych ziół, przez żywice sprowadzane z odległych miejsc, aż po takie wynalazki jak “smocza krew”. Można było obejrzeć kadzidła w każdej możliwej formie oraz użyć różnych rodzajów kadzielnic. Ale to nie wszystko. Zaczęło się od świetnego wykładu. Informacji było tyle, że nie nadążylibyśmy notować, ale i nie musieliśmy. Prowadząca przygotowała dla każdego pokaźny wydruk z opracowanymi przez siebie informacjami. Dzięki świeżo nabytej wiedzy (i ściądze), każdy z nas był w stanie przygotować odpowiednie dla siebie kadzidło, a Aleksja chojnie częstowała nas swoimi zapasami.
Przed kolacją Eliza nauczyła nas jeszcze prostego, ale bardzo ciekawego tańca, który miał być później wykorzystany w rytuale.
Wieczorem z coraz bardziej rosnącym zainteresowaniem czekaliśmy na rytuał przygotowywany przez Wiccan. I chyba nikt z nas nie spodziewał się czegoś takiego...


Rytuał… Ludzie dotykali własnego ja, spotykali się z bolesnym dla nich miejscem wewnątrz siebie, usuwali ze swojego życia to, co niepotrzebne. Energia tańca pomogła ludziom dać się ponieść, emocje były tak wielkie, że niektórzy płakali. Każdy dał z siebie wszystko i otrzymał w zamian jeszcze więcej.


Jako uczestniczka wielu różnych rytuałów otwartych (głównie asatryjskich i rodzimowieczych) nie spodziewałam się mega mocnych wrażeń po kolejnym rytuale otwartym. A tu taka niespodzianka… O bogowie! To nie było ani lekkie, ani przyjemne. Nie było śmiechów, chichów i nagości. Jak mi ktoś kiedyś powie, że takie są wiccańskie ryty, to go wyśmieję... brutalnie. Poznaj “moich” wiccan! Ten rytuał poruszył we mnie wszystko, poczułam się jak rękawiczka wywrócona na drugą stronę. Doświadczenie wręcz przerażające i bardzo, bardzo intensywne.
Na szczęście po rytuale uziemiliśmy się winem, które w tamtym momencie było dla mnie jak zbawienie i ratunek duszy, która zobaczyła zbyt wiele. (Tak, alkohol rozwiązuje pewne problemy!). Potem wszyscy razem tańczyliśmy i wydurnialiśmy się do rana, dzięki czemu wytrząsnęliśmy z siebie te silne emocje, które pojawiły się podczas rytuału.


Czwartek – Dzień Asatryjski
I urodziny Elizy, którą bezczelnie obudziliśmy, śpiewając jej “Sto lat” i wręczając prezenty. Wśród prezentów znalazły się też butelki z wodą mineralną, bo solenizantce potrzebna była... hmm... regeneracja sił po wczorajszej imprezie.


Po śniadaniu miałam przyjemność pogadać z uczestnikami Luminatów o Starej Wierze oraz o magii rodem z Północy. Ponieważ czwartek był też dniem mocno muzycznym, to skupiłam się na pieśniach i galdrowaniu.
Później Paweł prowadził warsztaty o magii w muzyce, a właściwie to robił na nas doświadczenia muzyczne i prowokował do dyskusji. To były naprawdę ciekawe zajęcia, które przedłużyliśmy do prawie 3 godzin, bo… były fajne :-)
Do warsztatów z magii północnej było sporo czasu, więc część z nas kończyła kadzielnice, część uprawiała plażing i smażing, a jeszcze inni wybrali się na poszukiwanie ziół. Ponieważ mieliśmy w ekipie wykształcone zielarki, to dowiedzieliśmy się przy okazji wielu interesujących rzeczy o właściwościach wrotyczu, piołunu, nawłoci, bylicy i innych roślin, które można było zerwać w okolicach farmy.
Podczas warsztatów przekazałam, najlepiej jak umiałam, technikę przędzenia głosem, której nauczyłam się od norweskiej szamanki, Toril Nikolaisen Kilde.
Później omówiliśmy rytuał planowany na wieczór. Jak to będzie wyglądało, jaki jest jego cel, jak przygotować ofiarę itd. Okazało się, że część, którą uznałam za najtrudniejszą dla uczestników, udało się wyjaśnić błyskawicznie i każdy zrozumiał, o co chodzi. Tą częścią był galdr w dosyć skomplikowanej wg mnie pozycji - ale jak pokazało życie - bardzo prostej dla uczestników. Podczas rytuału podziękowaliśmy bogom za plony. W momencie kulminacyjnym stworzyliśmy “ludzki neuron”, czyli figurę, której centralnym punktem był róg trzymany przez 3 osoby prowadzące. Na barkach każdej z tych osób dwie kolejne kładły swoje dłonie. A z kolei na ich barkach spoczywały dłonie następnego rzędu ludzi. I w tym momencie zaczęliśmy galdr. To było niesamowite przeżycie - być w centrum i czuć tę falę dźwięku płynącą ze wszystkich gardeł oraz ciepło rąk na swoich ramionach!


Spotkanie z muzyką w rytuałach, śpiewy oczyszczające wnętrze i stare oraz nowe rany, pozwolenie innym wejść we własną przestrzeń, pozwolenie innym wyczuć, co nas boli, dopuścić do siebie tak blisko i zaufać, że pomogą nam się tego pozbyć. Runy, rytuał… Podziękowanie Bogom za miniony rok. Asatru jest twarde. Tam się nie prosi. Tam się dziękuje i bierze sprawy we własne ręce.


A później zaczęła się impreza muzyczna. Okazało się, że mamy wiele utalentowanych dziewczyn w grupie! Kobiety szybko opracowały repertuar i śpiewały na kilka głosów pieśni z różnych stron świata. Rosyjskie, polskie, fińskie, islandzkie, norweskie, angielskie… Żaden język nie był przeszkodą, zwłaszcza dla Suurin!
W nocy niektórzy dali się ponieść energii i tańczyli przy ognisku,będąc nie do końca odzianymi - czyli typowy wieczór na Luminatach!


Piątek – Dzień Rodzimowierczy
Zaczęło się od wykładu o tym, czym dokładnie jest Rodzimowierstwo. Jak rodzimowiercy traktują Bogów, na czym polega rodzimowierczy rytuał i inne podstawowe informacje. Rozpadało się na dobre, a my siedzieliśmy w przytulnej salce muzycznej i słuchaliśmy opowieści o Słowianach. Deszcz za oknami, a my piliśmy pyszne kawy i herbaty, dzieliliśmy się jakimiś przekąskami (których największe ilości dostarczał Skaven), a z nami leżały psy i spokojnie sobie spały. Nostalgiczny dzień, tak potrzebny po tych intensywnych i przepełnionych silnymi emocjami.
Później przyszła pora na krótki wykład o drzewach, dyskusję oraz warsztaty w terenie. Ulewa minęła, na dworze była już tylko lekka mżawka. Ruszyliśmy więc na obchód drzew, żeby posłuchać, co mają nam do powiedzenia.
Wolny czas spędzaliśmy głównie razem, zacieśniały się więzy stadne. Rękodzielnicy zaprezentowali też swój towar, więc można było dokonać okazyjnych zakupów. Zaopatrzyłam się w piękny notes od Scriptorium Julianum oraz czapkę wykonaną techniką nålbindingu  przez Yrsę. I oczywiście wino :-D
Po obiedzie był wykład o rytualnym zdobieniu ciała. Było nie tylko o malowaniu ciała i ozdobach, ale też o tatuażach i skaryfikacji - czyli wszystko to, co najciekawsze! :-D
Wieczorny rytuał rodzimowierczy poświęcony był przede wszystkim Leszemu, a jego celem było uzyskanie pomocy dla Puszczy Białowieskiej - zielonych płuc miast - i po prostu wszystkich drzew, które są nam bliskie. Był to długi i dobrze zaplanowany obrzęd. Najpierw w milczeniu udaliśmy się na spacer do lasu, w którym odbyła się pierwsza część rytuału. Potem wróciliśmy na farmę, do świętego ognia otoczonego kręgiem z bylicy. I tam dokonała się druga część obrzędu. Był to bardzo mocny, serdeczny i potrzebny rytuał.



Wyczucie energii drzew, pomoc drzewom, pomoc Puszczy Białowieskiej, pomoc Zielonym Duchom.


W nocy kobietki i mężczyźni dali się ponieść energii i zrobili sobie kręgi kobiece i kręgi męskie, mimo iż były one zaplanowane na sobotę. Ale tak jakoś wyszło, spontanicznie.


Kobiety otworzyły się przed sobą, pomogły sobie nawzajem skutecznie pozbyć się wszelkich kompleksów związanych z ciałem, uświadomiły sobie własne piękno i na wesoło spędzały czas z piwem, miodem i winem przy ognisku, a panowie… rozmawiali o tym, co najbardziej pierwotne i urządzali sobie questy wzmacniające zajebistość.


To, co działo się w kobiecym kręgu - zostanie w kręgu. Powiem tylko tyle… baby zwariowały. Wszystkie. I mimo iż długo się powstrzymywałam, to jednak też dałam się ponieść tej szalonej kobiecej energii i trochę zwariować ;-)
W tym czasie mężczyźni zdążyli zorganizować koncert, zbudować siłownię, rozebrać się do połowy oraz wymyślić nową dyscyplinę sportową. To ostatnie pochłonęło ich do reszty, ale ciężko mi wytłumaczyć, na czym to polegało… Ktoś rzucał mega ciężkim kettlebellem i próbował trafić w coś tam. W tym czasie drużyna przeciwna piła na wyścigi piwo. Trzeba było więc mieć siłę, dobre oko i stabilną rękę oraz umiejętność szybkiego łojenia browarów. Nie wiem, kto wygrał. Trwało to długo… ofiar niby nie było, ale za to w sobotę część wyglądała niezbyt rześko :-P


Sobota – Dzień Chaocki
Najzabawniejszy. Driada i Mojmira wyjaśniły, czym jest Magia Chaosu. “Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone” oraz “Miłość jest prawem, miłość podług Woli” - najlepiej podsumowują te wykłady. Na warsztatach tworzyliśmy rytuały, których celem było przyciągnięcie tego, co jest nam najbardziej potrzebne.


Jeśli Twoją wolą jest krzywdzenie innych, oznacza to, że nie jest to Twoja prawdziwa Wola. Ale też wzięcie odpowiedzialności za własne emocje. Zrozumienie w pełni, że każdy jest odpowiedzialny za swoje emocje, i tylko i wyłącznie swoje. Aby je zrozumieć, trzeba najpierw je w pełni przeżyć, spotkać, nazwać.
Tworzenie rytuałów mających przyciągnąć cztery potrzebne nam rzeczy, improwizacja, makarena, zajebistość ludzi. Cudnie.


W wolnym czasie udało nam się poszkliwić i wypalić kadzielnice. Ponieważ słońce znów wyszło, to spora grupa wybrała się na plażę. Ingermania w międzyczasie szkicowała ludziom portrety, a część dziewczyn cierpliwie zbierała zioła. Yrsa wypełniła nimi pół samochodu :>
Na wieczornym spotkaniu dyskutowaliśmy o tym, czym jest trans, jak w niego wejść, co każdy wtedy czuje, skąd wiemy, że jesteśmy w transie itd. Omówiliśmy wieczorny rytuał, podczas którego przewidziana była podróż transowa.
Wiele osób przeżyło ten rytuał bardzo mocno, znów były silne emocje i łzy. Mi ta podróż przyniosła odpowiedź na bardzo istotne pytanie.




A wieczorem trans… Intencja spotkania z tym, co dla każdego z uczestników Luminatów było najważniejsze. Ogromne emocje, rozwiąnie złudzeń, wyjaśnienie wątpliwości.


Niedziela – koniec Luminatów


“To już 5 dni? Tak krótko? Ja nie chce stąd wyjeżdżać!”. Było zajebiście. Dlatego od razu ustaliliśmy, że koniecznie musimy się spotkać na kolejnej imprezie, a że do lata nie wytrzymamy, to może zorganizujemy wspólny Pogański Nowy Rok? (W zeszłym roku właśnie na farmie urządziliśmy Lasotę, czyli pogańską wersję Sylwestra). Wymieniliśmy się adresami, numerami telefonów, fejsbukami, a niektórzy nawet biżuterią oraz częściami garderoby. A żeby te cudowne chwile uwiecznić oraz pogłębić nabytą na warsztatach wiedzę - postanowiliśmy pozbierać materiały z wykładów, trochę je rozbudować i stworzyć na ich bazie e-booka. I tak właśnie się dzieje :-)


Miejsce położone pośrodku niczego, na kompletnym końcu świata, stało się dla mnie miejscem magicznym. Runy na ścianach, odczuwalna duchowość, dobra energia i pogańskość tego miejsca dają niesamowitą mieszankę. Pies Weles, Misza i Abra zwana Parówką (nie bez przyczyny), ogromnie kochane dla ludzi po sobotnim transie oraz dwa koty, mruczące i oczyszczające przestrzeń. Trzech Gospodarzy tego Miejsca, czuwających nad wszystkimi z osobna – Marta, jej Mama i Matek. To miejsce sprawiło, że ludzie wychodzili ze swoich skorup, ograniczeń, cienia. Luminaty dały wszystkim poznanie nowych osób, oryginalnych osobowości, wspólne śpiewy przy ognisku, wzmocnienie relacji z już znanymi osobami. Wybaczenie sobie nawzajem, zrozumienie siebie i innych.


Te przyjaźnie będą trwać…
With Perfect Love & Perfect Trust.
<3
)O(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz