poniedziałek, 29 października 2012

Advocatus Diaboli: w obronie Internetu

AUTORKA: Isa (Larhetta)

Noc była ciemna, ale zza chmur powoli wychodził księżyc w pełni. Z lasu wychynęły wilki z zakrwawionymi pyskami, a czarne ptaki z upiornym wrzaskiem zerwały się z drzew. Czarownice wszystkich krajów spoczęły przed komputerami...

Stop...! Wróć.

To nie miejsce na horror klasy Z. Wystarczającą mieszankę grozy i śmiechu serwuje nam samo życie, a wypijanie mózgu przez słomkę wydaje się kompletnie zbędne. Odpowiednich bodźców dostarcza nam nieodmiennie życie internetowe środowiska pogańskiego.

Panuje obecnie moda na wyśmiewanie się - na każdym możliwym kroku, na każdym możliwym blogu - z internetowych "mądrości" pogańskich, z pogańskich płaszczyzn internetowego kontaktu (które to, co rusz, stają się punktem zapalnym), z pogaństwa w Internecie w ogóle. A ponieważ do czynienia mamy właśnie z Internetem - definicja pogaństwa jest bardzo szeroka, częściowo przekłamana, bo zawiera w sobie jednocześnie czarownictwo, jak i wszelkie ezo-dziwności. Jeśli pierwsze z tych nadużyć mnie tak nie drażni - wszak powszechnie za czarownicę uchodzę - to drugie przyczynia się do sięgania po coraz głębsze kieliszki, zawsze pełne wina.

Wracając jednakże do rozpowszechnionej krytyki - w której mam zresztą swój spory udział - muszę przyznać, że kiedy przez ostatnie dwa lata pisałam takie teksty jak "Z rozmów pomiędzy wiedźmami - czyli wszystko, czym nie jest magia" czy "Odynie, Odynie, wybierz mnie!", żeby sięgnąć tylko do najwcześniejszych, nie spodziewałam się, że pewnego pięknego (czy też - weryfikując frazę krótkim spojrzeniem przez okno - szarego, pochmurnego, błotnistego) dnia uznam, że znowu - standardowo dla środowiska pogańskiego - rzecz zaczęto sprowadzać do absurdu, a przynajmniej skrajności. Pora zatem przyjąć niecodzienną - dla mnie przynajmniej - rolę i stanąć w obronie dobra publicznego, zwanego Internetem.

W pożądanym pogańskim tonie - zaiste godnym galopujących gargulców-neofitów - jest twierdzenie, że w sposób naturalny poganinem było się od zawsze. Mimo biegania na lekcje religii, grzecznego maszerowania do kościoła w każdą niedzielę - zawsze odczuwało się ten... zew, to... przeznaczenie. Ot, chyba uznać należy to za przypadłość pokolenia. I dla ścisłości tylko oddam honor dwójce wrocławskich pogan (a przy okazji pogratuluję nonkonformizmu) śmiało przyznającym się do swej dawnej przynależności do urokliwej organizacji zwanej "Oazą".

Mogłabym zatem opowiadać - czy precyzyjniej: rozpisywać się - o moim przyrodzonym mistycznym talencie, rozmowach z duchami przodków w dzieciństwie i tajemniczej babci zielarce, przekazującej mi misteria wykorzystania magicznej mocy roślin. Połowa z tego byłaby co najmniej podkolorowana, aczkolwiek - nie wątpię - bardzo romantyczna i zgodna z duchem epoki.

Prawda jest taka, że moje pogaństwo - a uzasadnione mi się wydaje żywienie takich podejrzeń względem dwóch trzecich znajomych pogan - przybrało taki, nie inny kształt, dzięki Internetowi. Oczywiście, najpierw czytałam "Władcę Pierścieni", a potem "Sagę o Ludziach Lodu", wreszcie mitologie, ale trudno to nazwać bezpośrednią przyczyną określonego rozwoju, który nastąpił. Takową - na samym początku - było sięgnięcie do informacji w sieci.  A potem - poznanie środowiska - poprzez kontakt z sieci - i funkcjonowanie w tym środowisku.

Skoro Internet jest złem - ogłupiającym, wypaczającym rzeczywistość, bezużytecznym, mylącym - to po co prowadzimy strony internetowe? Po co piszemy na blogach? Po co zakładamy w zawrotnym tempie coraz to nowe fanpejdże na FB? Po co rejestrujemy się na forach? Zaufajmy przeznaczeniu, nie piszmy do siebie maili, nie rozmawiajmy za pomocą komunikatorów, los i tak skrzyżuje nasze drogi! Dlaczego po prostu nie rzucimy komputerem w kąt, ograniczając się do jego używania w pracy, w celach stricte zawodowych, i nic ponadto? Jakiż to paradoks, że krytyka internetowego pogaństwa jest produktem - ba! - właśnie Internetu! I jak każdy z takowych - zaczyna powoli przekraczać granice dobrego smaku, a przynajmniej: dobrej, zdrowej ironii.

Rozumiem, że należy uświadamiać pełnych entuzjazmu, zaraźliwie głupawych momentami laików pragnących być czymś więcej niż tylko laikami. Ale też - czy nie powinniśmy zakładać, że przeciętny użytkownik przynajmniej odrobinę filtruje informacje z sieci? Kiedy miałam 15 lat, czytałam artykuły o znaczeniu kolorów świec. I chociaż ktoś może się ze mną nie zgodzić w tym względzie - sądzę, że wyrosła ze mnie, po pierwsze, nienajgorsza czarownica, po drugie, względnie apatetyczna, racjonalna asatryjka. Problemem w tym kontekście nie jest Internet - te same pierdoły, przepraszam za kolokwializm, wyczytać można w drogich wydawnictwach.

Czas wysłać tematykę internetową do lamusa. Ileż można... Skrajności - podobnie jak taśmowa produkcja "rad szamanki Samanthy" - pojawiają się wszędzie, w Internecie, na spotkaniach, w publikacjach. Co gorsza, może kogoś rozczaruję, pojawiać się będą. Nie są zresztą ograniczone do pogaństwa. Zadaniem dla normalnego, myślącego użytkownika sieci jest prostować głupoty, ale też pilnować samego siebie przed popadaniem w obłęd. Skala jest olbrzymia: od kreowania tożsamości internetowych, po kwestionowanie sensu umieszczania jakichkolwiek nowych informacji na stronach ("wszystko zostało już kiedyś napisane, po co więcej?").

Co mnie, swoją drogą, obecnie zastanawia, to następny trend, następny temat nośny, który opanuje blogi. Wszak Internet - zwłaszcza w pogańskim wykonaniu - nie zna pustki, nie zna ciszy... 

2 komentarze:

  1. Rację prawisz :)
    Sama popełnilam kilka prześmiewczych tekstów opisujących pewne zjawiska, co nie znaczy, że neguję przydatność internetu.
    Wspomniałaś w tekście o wydawnictwach, które zarzucają rynek natłokiem nie zawsze wartościowych informacji. I to jest prawda. Czasem stojąc przed półką w księgarni zaczynam doceniać stare czasy, w których zaczynałam. Wtedy nie było internetu (nie, to nie były już czasy dinozaurów ) a publikacji z tzw tematyki ezo praktycznie nie było. Więcej opierać się trzeba było na intuicji i własnych doświadczeniach, ale też spotykało się ludzi, którzy mieli wiedzę.
    Czy to było lepsze? I tak i nie. Dziś internet daje szanse spotkać takich ludzi więcej, więc jeśli ktoś potrafi i chce filtrować internetową wiedzę i szukać, ten znajdzie. I z panny otoczonej kolorowymi świecami może stać się całkiem dobrą czarownicą.
    Czego przykład mamy powyżej.
    Wydaje mi się, że czasem warto w sposób nieco prześmiewczy zwrócić też uwagę na pewne zjawiska. Na pewno Ci co chcą szukać i się uczyć wyciągną i z tego coś dla siebie. Inni? Cóż, każdy ma własne ścieżki.
    Ważne by nie przeszło to w obsesję, jak wspomniałaś.
    Wszak o pustkę w internecie nie jest łatwo, ale można jakoś zachować równowagę tego sieciowego Tao :D
    Dzięki za tekst, udostępniam :)Oczywiście w sieci :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że Ci się podobało, Szepcie. Ale też - obie już się przekonałyśmy - że do tych spraw mamy w zasadzie identyczne podejście ;)

    OdpowiedzUsuń